08:03

Sobota w Galveston (18/08)

Sobota w Galveston (18/08)
W sobotę wybraliśmy się do Galveston. Tego dnia byłam strasznie zła (nie mam pojęcia na co) i ogólnie nie miałam humoru do podróżowania. W sumie o tym, że jedziemy nad ocean dowiedziałam się dopiero w samochodzie. Jak już wspominałam w poprzednich postach, Host Siostra ma swój biznes z wegańskimi babeczkami, więc po drodze dostarczaliśmy tort, który zrobiła poprzedniego wieczoru. W samochodzie włączona była maksymalna klimatyzacja, tak żeby tort nie rozpuścił się po drodze, ja przez te 20 minut tak zamarzłam, że skutki klimatyzacji odczuwam do dzisiaj. Chyba naprawdę jest tak, że Amerykanie nie odczuwają zimna, bo mi tutaj zimno jest cały czas (przypominam, że mieszkam w Teksasie, gdzie na dworze jest prawie 40 stopni). W moim pokoju wyłączyłam klimatyzacje, a jak idę do salonu to muszę zakładać bluzę, albo owijać się kocem bo jest tak zimno. Co śmieszniejsze w moim domu nie da zapalić się światła bez włączania przy tym klimatyzacji, a do tego wszędzie mają zimne napoje. Kiedy jestem w domu kilka godzin, to mam wrażenie, że na zewnątrz musi być strasznie zimno, po czym wychodzę do garażu i w twarz uderza mnie fala gorącego powietrza. 
Po dostarczeniu babeczek, pojechaliśmy na lunch do bardzo popularnej restauracji, której nazwy nie pamiętam. Kolejka była okropnie długa, a w środku było strasznie głośno i zimno. Czułam się bardzo okropnie w tej restauracji, a w dodatku mieli tam taką "otwartą kuchnie", gdzie możecie zobaczyć jak przygotowują wasze posiłki. Wszystko spoko, gdyby nie fakt, że mieli też szybę w pomieszczeniu w którym mielili mięso i już wtedy myślałam, że zwymiotuje. Na stolik musieliśmy czekać jakieś 25 minut, zaproponowałam by usiąść w cieniu na dworze, bo tam jest mnóstwo wolnego miejsca, nie usiedliśmy "bo za gorąco". Dla mnie nie było tak gorąco, ale może to przez to, że w domu w Polsce nie mamy klimatyzacji, więc jestem przyzwyczajona do upałów. Jedliśmy wegańskie hamburgery, które smakowały jak prawdziwe mięso i bardzo źle się po nich czułam. Nawet nie chodzi o sam smak, tylko świadomość, że jadłam coś mięso-podobnego pierwszy raz od 4 lat bycia wegetarianką. Nienawidzę smaku mięsa i zawsze mam wrażenie, że jeśli mają zamiennik mięsa w restauracji, to tak naprawdę podają mi prawdziwe mięso. Oczywiście tak nie jest, bo to "mięso" zrobione było z jakichś warzyw czy czegoś tam, ale wyglądało i smakowało jak mięso więc XD. Po lunchu wyruszyliśmy w dalszą drogę nad ocean. Zajęło to nam jakieś półtorej godziny + szukanie miejsca parkingowego. Galveston jest bardzo popularną miejscowością nadmorską (wiem, że to nie morze tylko ocean). Jest tu bardzo turystycznie, architektura przypomina mi trochę Nowy Orlean (nie, żebym kiedykolwiek tam była), jest to jeden z głównych portów do którego przypływają statki z rejsami turystycznymi, są one ogromne i mieszczą od kilku, do kilkunastu (a nawet kilkudziesięciu) tysięcy ludzi. Rejsy nie są wcale takie drogie na jakie mogą wyglądać, można znaleźć bardzo okazjonalne ceny, a rejsy trwają zazwyczaj 5-7 dni. Podczas takiego rejsu podróżujecie od portu do portu, najczęściej płyną one na jakieś super wyspy, gdzie macie cały dzień na zwiedzanie. 


Moja host rodzina ma samochód elektryczny oraz vana. Vanem jeżdżą na wycieczki, albo dłuższe podróże. Ten typ samochodu ma drzwi odsuwane na przycisk. Czemu o tym mówię? Ponieważ, gdy znaleźliśmy w końcu miejsce do zaparkowania, okazało się, że stanęliśmy za blisko krawężnika. W tym mieście krawężniki są bardzo wysokie, a  Host mama powiedziała, żebym otworzyła drzwi i zobaczyła czy nie stoimy za blisko. Otworzyłam je i wszyscy mogliśmy usłyszeć jak drzwi suną po krawężniku. Dźwięk był okropny i wszyscy wpadliśmy w panikę bo brzmiało to co najmniej jakby całe boczne drzwi były zarysowane. Każdy był już bardzo wkurzony (zwłaszcza host mama), pojechaliśmy na inny, płatny parking gdzie okazało się, że drzwi w ogóle nie są zniszczone. Nie wiem jak to możliwe, bo wydawało mi się, że cały lakier będzie zdarty i miałam poczucie winy, że zepsułam im samochód. Na szczęście nie były, więc mogliśmy pójść zwiedzać miasto. Naszym pierwszym przystankiem był dom strachów/piratów. Nie bardzo mnie to interesowało, ale można było poznać tam historię piratów, nauczyć się wiązać węzły i posłuchać pirackich opowieści. Ayla dostała  kartkę z zadaniami, miała szukać liter, a następnie ułożyć z nich zdanie by dotrzeć do "pirackiego skarbu". Razem znalazłyśmy hasło (podczas gdy host rodzice tańczyli do pirackiej muzyki XD) i dostałyśmy w nagrodę plastikowe "diamenty". Ayla namawiała mnie do pójścia do nawiedzonego domu, ja stanowczo odmawiałam bo strasznie boje się takich rzeczy. Ona była bardzo podekscytowana i wmawiała mi, że to nie będzie w ogóle straszne. Chyba jednak było strasznie, bo kiedy stamtąd wyszła, cała się trzęsła i płakała XD bardzo mnie rozbawił ten widok, ponieważ tak mówiła, że niczego się nie boi i jeszcze namawiała mnie na pójście. Znając życie ja też bym tam płakała ze strachu.... Po nawiedzonym domu, poszliśmy do samochodu i udaliśmy się do portu. Tam zostawiliśmy samochód i wsiedliśmy na darmowy prom, na drugą stronę kanału (?). "Rejs" trwał około pół godziny w jedną stronę. Nie mam za dużo zdjęć, bo większość z nich robiłam moim aparatem analogowym, więc jak kiedyś wywołam kliszę to Wam je pokażę. Gdy płynęliśmy widzieliśmy delfiny(!!!), ten kanał jest bardzo głęboki, dlatego często można je tam zobaczyć. Było to dla mnie niesamowite przeżycie, bo pierwszy raz w życiu widziałam te zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Nie mam ich zdjęć, bo wynurzały się one na jakieś pół sekundy, więc ciężko było je dostrzec, a co dopiero uchwycić w obiektywie. 


Po naszej godzinnej wyprawie promem, pojechaliśmy do "rainforest cafe". Jest to kawiarnia, przypominająca las deszczowy. Na stolik w środku, trzeba czekać 2 godziny, dlatego my usiedliśmy w barze i zjedliśmy frytki. Wnętrze kawiarni wygląda jak dżungla, znajdziecie tam ruszające się zwierzęta, a od czasu do czasu pada deszcz i błyskają się pioruny. W środku kawiarni jest też kolejka wodna. Razem z Ayla i Host Tatą, na wejście do niej czekaliśmy 45 minut. Polega ona na tym, że wsiadacie do pontonu i płynięcie wśród rożnych lasów na całej ziemi. Nie wiem jak to opisać, ale naprawdę całkiem fajna sprawa (może średnio warta tego czekania i 5$) i ciekawe przeżycie. 
wiem, że wspaniałe zdjęcie xd

Po wyjściu stamtąd, pojechaliśmy do domu. Większość jazdy samochodem przespałam i ogólnie to zauważyłam, że w Ameryce o wiele więcej chce mi się spać XD

instagram: donau_

16:10

Pierwsze dni w szkole

Pierwsze dni w szkole
Z góry przepraszam, że ten post jest tak opóźniony, ale pisałam go na przestrzeni kilku dni.

Drugi dzień w szkole (16.08)
Drugiego dnia się już tak nie bałam, bo wiedziałam, że gorzej już być nie może. Lekcje zaczynają mi się o 7.20, więc żeby zdążyć muszę wstać o 5.30. W szkole jestem ok. 6.45. Przed lekcjami nie można chodzić po szkole, trzeba siedzieć w jednej z dwóch stołówek, albo w bibliotece. Ja czekam w stołówce dla sophomeres, bo stad mam najbliżej na moją pierwsza lekcje. Dzień zaczęłam od lekcji AP Biology (na której prawie się popłakałam). Rozumiałam wszystko co pan opowiadał i jak zadawał pytania to znałam odpowiedź ale nie umiałam ułożyć tego w głowie po angielsku. Na szczęście w Ameryce jest  system, w którym nigdy nie wskażą Was do odpowiedzi. Zawsze zadają pytanie i jeśli ktoś się zgłosi to udzielają mu głosu. Pan włączył nam film i okazało się, że trzeba było z niego robić notatki, a ja nie miałam o Tym pojęcia. Zorientowałam się dopiero kiedy poprosił o oddanie kartek. Ja zrobiłam notatki w których tłumaczyłam sobie słowa na polski XD podpisałam się jako Martyna (Exchange Student), żeby wiedział, że nie jestem stąd. Siedział koło mnie jakiś chłopak, zrobił mi zdjęcie swoich notatek, żebym mogła sobie je przepisać i to było miłe, Amerykanie są mili (czasem często). Następna lekcje miałam na drugim końcu szkoły, więc dosłownie biegłam, żeby zdążyć. Była to Art Photography, która jest najgorszą z moich wszystkich lekcji. Zapisałam się na tą lekcje głownie ze względu, na to, że chciałam nauczyć się wywoływać zdjęcia z analoga i myślałam, że na tym się będzie ta lekcja opierać. Na stronie napisane było, że używać będziemy aparatu analogowego 35mm, a okazało się, że w praktyce "używamy" zwykłych lustrzanek. Mnie zupełnie nie interesuję fotografia cyfrowa, więc chcę zmienić tę klasę. Następna klasa to English 3 na którym robiliśmy zapoznanie z regulaminem i takie tam głupoty. Już 
pierwszego dnia dostaliśmy pracę domową, do napisania mieliśmy esej na 2 strony. Temat miał odnosić się do tego jak znaleźliśmy się w miejscu w którym jesteśmy, gdzie się urodziliśmy i ogólnie jak wyglądało nasze życie na przestrzeni lat. Ja i mój angielski łamany przez polski na pewno sobie świetnie poradziliśmy. Po angielskim, przyszła pora na matematykę i szczerze mówiąc była to lekcja na której najwięcej rozumiałam, głownie przez to, że nie musiałam używać tam angielskiego XD Moja nauczycielka od matematyki jest z Azji (nie wiem z którego kraju dokładnie, obstawiam Chiny) więc czasem w ogóle nie mam pojęcia w jakim języku do mnie mówi. Na matematyce siedzę z Pamelą która jest miła, ale nawet nie mamy jak porozmawiać bo ona po tej lekcji chodzi do domu, a ja biegnę na historie USA. Tak się złożyło, że każdą lekcje mam w innym budynku, teraz już mniej więcej wiem gdzie są moje klasy, więc nie muszę pytać o pomoc na każdym korytarzu. US history jest bardzo proste, większość z materiału który omawiamy przerabiałam już w Polsce. Jedyny problem dla mnie stanowią uczniowie, wszyscy mówią po hiszpańsku, a nie po angielsku. No ok, poza 3 osobami które mówią po chińsku (co wcale nie ułatwia mi sprawy). Nauczycielka też umie mówić po hiszpańsku dlatego pozwala im pisać odpowiedzi na testach właśnie w tym języku. Co śmieszniejsze czasem zadają jej pytanie po hiszpańsku, ka ona odpowiada po angielsku. Trochę to niesprawiedliwe, ale i tak bardzo lubię tą lekcje. Po tej lekcji mam lunch, którego obawiałam się
najbardziej. Nie miałam pojęcia gdzie usiąść, a że przyszłam do stołówki dosyć szybko to wszystkie stoliki były wolne. Usiadłam od brzegu w jednej z ławek po czym dosiadły się do mnie jakieś osoby. Oni znali się już wcześniej, więc ze mną nie rozmawiali (ani ja z nimi bo byłam przerażona). Po 20 minutach jeden chłopak powiedział, że chyba jestem bardzo cicha skoro nic nie mówię i trochę pogadaliśmy. Od tamtej pory go nie widziałam, więc chyba się nie zaprzyjaźnimy XD. Lunch dobiegł końca i poszłam na lekcje Art, na której pisaliśmy kursywą i robiliśmy z tego wstążki. Nie mam pojęcia jak mam to wytłumaczyć, niestety nie mam żadnego zdjęcia bo na lekcjach nie można używać telefonu. Na plastyce można używać telefonu, ale tylko gdy skończy się pracować. Tamtego dnia byłam bardzo zawiedziona, myślałam o zmienieniu tej klasy na Art AP (wyższy poziom), ale po 3 dniach robimy ambitniejsze rzeczy. Pani od plastyki jest ultra miła, przytula każdego kto wchodzi do klasy, widać, że interesuje ją sztuka i ma zdolności (w przeciwieństwie do nauczycieli uczących mnie plastyki w Polsce). Ostatnia lekcja to forensic, na tej lekcji zajmowaliśmy się rzeczami organizacyjnymi, ale już w następnym tygodniu mamy pierwsze laboratorium.   

W ciągu mojego drugiego (tak naprawdę pierwszego z lekcjami) dnia poznałam Rose, która pochodzi z Meksyku ale od kilku lat mieszka w stanach. Jej angielski jest bardzo słaby, więc nawet nie staram się mówić poprawnie gramatycznie bo wiem, że jej to i tak różnicy nie robi. Czasem zaczyna mówić do mnie po hiszpańsku, co bardzo mnie śmieszy bo to tak jakbym ja mówiła do niej po polsku.  Mamy razem Art Photography i English 3. Na matematyce poznałam wcześniej wspomnianą Pamele, a 3 dnia na US history chłopca z Izraela. Chłopiec z Izraela okazał się być później chłopcem z Iranu ale ciiii. Nie będę opisywać 3 dnia szkoły, bo działo się praktycznie to samo, ale powiem tylko, że na US history pracowaliśmy w trzyosobowych grupach. Właśnie tam pracowałam w grupie z chłopakiem z Iranu i jeszcze z innym, ale nie mam pojęcia jak ma na imię, ani skąd jest. Mieliśmy dopasowywać wydarzenia historyczne do er w których miały one miejsce. Poszło nam całkiem dobrze i dostaliśmy 100% za naszą prace. Na lekcji trochę gadałam z Siną (bo tak ma na imię) i jakoś pojawił się temat tego, że jestem z Polski, więc rozmawialiśmy o różnicach kulturowych itp. Zjedliśmy razem lunch (ja nic nie jem, bo nigdy nie mam miejsca w plecaku na jedzenie XD) i poszliśmy do klas. Ogólnie to jest miły, ale często nie rozumiem co do mnie mówi, głownie dlatego, że podczas lunchu jest okropnie głośno. Mam wrażenie, że jeśli nie poznam nikogo innego w tym tygodniu, to do końca roku zostanę bez znajomych.


Rzeczy których nie zawarłam w opisie dnia, a o których chciałam napisać: 
Jedną z wielu rzeczy które zdziwiły mnie w szkole, jest fakt, że mają tu aplikacje która wysyła Wam powiadomienia o rzeczach które musicie to zrobić na następny dzień. Nie każdy nauczyciel z tego korzysta, ale np. pani od matematyki, wysyła powiadomienia o pracach domowych itp. Tutaj nauczyciele są o wiele bardziej przygotowani do lekcji, niż nauczyciele w Polsce. Na każdej lekcji dostajecie wydrukowane notatki od nauczycieli oraz kartki z pracami domowymi. Niektórzy nauczyciele na każdą lekcje przygotowaną mają prezentacje z danym tematem, a w każdej sali na biurku nauczyciela jest kamera z której obraz wyświetla się na tablicy multimedialnej. Służy to temu, że nauczyciel może pokazać Wam jak coś wykonać, bez chodzenia do tablicy. Jedyne co nie podoba mi się w tym systemie to to, że wszystko drukują na kolorowych kartkach, które strasznie zanieczyszczają środowisko (a co dopiero kiedy szkoła zużywa ich przynajmniej 4 tysiące dziennie). Z jednej stronie niby fajnie, bo każdy kolor to inne zadanie, ale no mi by wystarczyły białe kartki. Na lekcjach nie bardzo możecie używać telefonu, są momenty i przedmioty w których można, ale zawsze wtedy nauczyciel Was o tym informuje. Jeśli nauczyciel pozwala Wam słuchać muzyki, możecie używać tylko jednej słuchawki tak by słyszeć jego polecenia (obowiązuje to również na korytarzach). Na lekcjach są uczniowie którzy przynoszą przepustki do 'doradców', z klasy możecie wyjść tylko z przepustką. Jeśli chcecie wyjść do łazienki, musicie wziąć ze sobą jakiś przedmiot np. u pana od biologii są to pompony w kolorach szkoły, u pani od matematyki deska do pływania, tak żeby na korytarzach wiedzieli, gdzie idziecie. Są też nauczyciele którzy nie wypuszczą Was ani do łazienki, ani do swojego doradcy. Przed wejściem (przed lekcją) do każdej klasy stoi nauczyciel, osobiście Was wita i pyta o Wasze samopoczucie. Codziennie na pierwszej lekcji odmawiamy przysięgę do flagi USA i co nietypowe- do flagi Teksasu. Są też wtedy ogłoszenia, podsumowane słowami "It will be a great day or not, the choice is always yours", ogłoszenia są również na ostatniej lekcji.

stołówka w której czekam codziennie rano

US History










rysowaliśmy połamane manekiny na plastyce

nie będę komentować tego jak mi to wyszło, może jak skończę to będzie lepiej

główna stołówka w której "jem" lunch, na suficie wiszą flagi różnych państw, Polski niestety nie ma
klasa od AP Biology (wiem, że wiele widać, ale na tej lekcji nie można używać telefonów, więc zdjęcie zrobiłam nielegalnie)
 instagram: @donau_

16:03

Pierwszy dzień szkoły

Pierwszy dzień szkoły
Dzień Otwarty w szkole: 
W poniedziałek razem z host mamą poszłyśmy na dzień otwarty do mojej nowej szkoły. Na początku poszłyśmy do szkolnego teatru w którym przedstawili nam "counselors" i podzielili alfabetycznie według nazwisk. Następnie w tych grupach oprowadzani byliśmy po szkole. Szkoła jest ogromna, składa się z około 4 budynków, a przerwy trwają tylko 6 minut. Rozmawiałam z niektórymi nauczycielami i wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Zapisałam się do jakiegoś Art Clubu, ale jeszcze nie jestem pewna co to dokładnie jest. 

Pierwszy dzień szkoły:
Moje życie do jedna wielka seria niefortunnych zdarzeń i wszystko tego dnia poszło nie tak. Rano, gdy wstałam okazało się, że koszulka którą chciałam założyć nie wyschła (byłam zdesperowana i poszłam w mokrej koszulce do szkoły), nie mogłam znaleźć paska do spodni bo zostawiłam go w Polsce. Gdy byliśmy już w samochodzie i podjeżdżaliśmy pod szkole, okazało się, że podjechaliśmy pod złą szkołę. Obok siebie jest jakieś 5 szkół i wszystkie wyglądają tak samo. Gdy byliśmy już we właściwym miejscu, wchodząc do budynku nie mogłam otworzyć drzwi (są one blokowane zawsze, oprócz czasu przerwy), musiało to wyglądać bardzo zabawnie. W kafeterii miały wisieć listy z nazwiskami na podstawie których mieliśmy wiedzieć do której klasy się udać, a następnie tam otrzymać nasz plan lekcji. Listy wisiały gdzie indziej i nie mogłam ich znaleźć. Oczywiście mojego nazwiska nie było na listach, więc kazali mi czekać w teatrze. Spędziłam tam 30 minut, po czym zabrali mnie do biblioteki. Dowiedziałam się tam, że nie ma mnie w systemie szkoły + nie mają moich dokumentów (o tym później). Zaprowadzili mnie do biura rejestracji w którym stwierdzili, że nie wypełniłam rejestracji online (o której nawet mi nigdy nie powiedzieli, ale moja host mama wypełniła ją wcześniej na wszelki wypadek). Okazało się, że nie zaznaczyła jednego pytania i przez to rejestracja nie była zaakceptowana. Następnie poszłam do innego biura do którego mnie zaprowadzono i poddano testowi na znajomość angielskiego. Zaznaczyłam, że mój pierwszy język to polski, a oni uznali, że nie umiem mówić po angielsku i potrzebuje indywidualnego systemu nauczania (trust me, nie potrzebuje). Żeby było śmiesznie kazali mi zadzwonić po host mame, ponieważ musiała podpisać jakieś papiery. Najpierw miałam napisać esej o czymkolwiek, następnie przeprowadzili test ze słuchania który poszedł mi fatalnie. Pytali o wskazanie godziny na zegarze (ja nie umiem korzystać z tego okrągłego zegara, nikt mnie nigdy tego nie nauczył i jak później próbowałam to nigdy nie rozumiałam o co w tym chodzi, wiem, że to głupie XD) i wiedziałam o jaką godzinę pytają, ale nie umiałam odpowiedzieć. Na obrazku domu pokazywali mi na przykład dach (znałam to słowo ale zapomniałam) a ja miałam powiedzieć to po angielsku. Zapytali mnie o komin i mnie zamurowało (ha ha wiecie komin jest murowany) bo nigdy chyba nie słyszałam słowa komin po angielsku. Następnie podawali liczby np. 348, a ja musiałam powiedzieć kolejną, wszystko spoko tylko jak ktoś kto przeprowadza Wam test ma meksykański akcent i cicho mówi to już nie. Później przeprowadzono dwa 40 minutowe testy - pierwszy z czytania ze zrozumieniem. Na teście było 50 zadań, do każdego był tekst na całą stronę. To nie były łatwe teksty, jeden z nich był o tym jak formują się fale w oceanach, miałam też wiersz do interpretacji. Porównując do testu ELTIS, tu wszystko było 100 razy trudniejsze. Druga cześć testu to gramatyka, tu było 56 zadań. Ta część nie była aż tak trudna. Tu tez z niewiadomych przyczyn były teksty, nie czytałam ich bo nie miałam czasu, a zadania w miarę można było rozwiązać bez tego. Dodam, że w pokoju w którym rozwiązywałam test było tak zimno, że myślałam, że tam zamarznę.
Po teście spotkałam miłą panią counselor, nawet nie była moją (moja trochę "doesn't care about me", ale pomińmy ten fakt) tylko jakąś przypadkową, która chciała mi pomoc. Szczerze mówiąc pomogła i to bardzo. Okazało się, że szkoła zgubiła wszystkie moje dokumenty. Zgubili transkrypty moich ocen, tłumaczenia przysięgłe, kopie świadectwa z polski, dosłownie wszystko. Tłumaczenia świadectw miałam na mailu więc im wysłałam, ale i tak byłam bardzo zirytowana. Po tym wszystkim poszłam do mojej counselor która wybrała mi przedmioty. Moje przedmioty to: 
  1. AP Biology - prawdopodobnie tam umrę 
  2. Art 2 Photography 1 - zobaczę jak tam będzie, chciałabym nauczyć się wywoływać zdjęcia, jeśli mi się nie spodoba zmienię na digital design and ilustration
  3. English 3 
  4. Algebra 2 
  5. US History 
  6. Art 3 drawing 2 - dzisiaj tam byłam i było miło, ale zastanawiam się czy nie zmienić na Art AP
  7. Forensic - nauczycielka wygląda na wymagająca, ale przedmiot jest ultra ciekawy (coś w stylu kryminologii) 
*mam lekcję na zmianę w północnym, południowym budynku i aneksie, więc przez 6 minut muszę przebiec całą szkołę.

Więc to całe zamieszanie trwało 7 godzin. W połowie 6 lekcji (był lunch w międzyczasie) pozwolili mi iść do klasy, jeden pan mnie "eskortował" i chciał mnie zostawić w połowie korytarza, ale ja poprosiłam, żeby ze mną poszedł bo ja boje się iść sama. Zaśmiał się, ale zaprowadził mnie do klasy, okazało się, że Art mam z nauczycielką która poznałam w poniedziałek (od art clubu) więc się ucieszyła i mnie przytuliła (tak, w połowie lekcji, przy uczniach). Dostaliśmy kartki na których było 7 zadań do wykonania, kartka podzielona była na prostokąty i w pierwszym mieliśmy narysować swoje imię, w drugim swoją rodzinę, w trzecim swoje zainteresowania, w czwartym narysować co zrobilibyśmy gdybyśmy wygrali 10 milionów dolarów. Na około mieliśmy narysować ramkę. Ogólnie podobało mi się, pani pokazała mi później gdzie pójść na następna lekcje. 6 minut to nie dużo, zwłaszcza kiedy 4 tysiące osób chce się przemieścić w inne miejsce. Klasa od forensic nie była daleko, więc o tyle dobrze. Okazało się, że tu też nie ma mnie na liście do przedmiotu, ale pani po prostu mnie dopisała. W klasie jest strasznie dużo osób, a już w następnym tygodniu mamy zajęcia w laboratorium. Po tej lekcji Host mama odebrała mnie ze szkoły, kupiła mi kwiaty i zrobiła mi (wegańskie) pierogi na pocieszenie na ten zły dzień. Jest prze kochana!! 
Myślałam, że nie ma nic gorszego niż załatwianie czegoś w Polsce, ale załatwianie czegoś w stanach? Może to po prostu moje życie, ale sami widzicie jak ciężko było mi zrobić to wszystko. 

update: jestem już po drugim dniu, było lepiej niż wczoraj, ale o tym napiszę w następnym poście.

Niżej zobaczyć możecie co kupiłam, to nie wszystko bo dopiero dzisiaj dostałam listę rzeczy od nauczycieli, dlatego najprawdopodobniej w sobotę dokupię resztę.

moje 2 jakże amerykańskie zeszyty

mam też taki czarny

6 folderów (mam jeszcze jeden), tak kupiłam folder w dinozaury i jeden brokatowy. Foldery są bardzo potrzebne bo dostajecie tu tony kartek/notatek od nauczycieli których nie możecie zgubić.

sketchbook na art, potrzebuję też jednego na photography


kartki do segregatorów




06:43

Weekend w Austin

Weekend w Austin
W piątek znowu nic nie robiliśmy (kto by się spodziewał), w planach mieliśmy pojechanie do Galveston. Jest to miasteczko(wyspa?) oddalona o 111km od Houston. Nasze plany uległy zmianie gdy usłyszeliśmy, że tego dnia w wodzie ugryzł kogoś rekin. To zdecydowanie nie był dobry dzień na pływanie w oceanie XD 

W sobotę wstaliśmy dosyć wcześnie bo chcieliśmy gdzieś pojechać. Zastanawialiśmy się nad Dallas albo Austin, przeważyło to, że w Austin była ładniejsza pogoda. Decyzje o tym gdzie pojedziemy podjęliśmy na 5 minut przed wyjechaniem z domu także całkiem śmiesznie. W drodze zjadłam paczka z dunkin donuts i na tym skończyło sie moje fit wegańskie życie. Po drodze zatrzymaliśmy się na festynie "lavender and wine", nie widziałam tam ani lawendy, ani wina ale było miło. Mieli tam małe kozy i wielkie kudłate psy. 



Sprzedawali tam rożne ręcznie robione produkty, miód, ogórki i inne bajery. Spędziliśmy tam jakieś 20 minut, a następnie ruszyliśmy w dalszą drogę. Zajechaliśmy do "sonic" na bardzo dziwne ziemniaki-w-panierce-w-kształcie-paluszków. W tej restauracji podjeżdża się pod ekrany w których składacie zamówienia, a następnie jest wam ono przynoszone do samochodu. 


Pomyślałam sobie, że to przez leniwość Amerykanów, ale hości powiedzieli mi, że w latach 50-60 funkcjonowało to na tej samej zasadzie tyle, że do waszego samochodu podjeżdżały panie na wrotkach i przywoziły Wam wasze zamówienie. Teraz już raczej nikomu nie chce się jeździć na wrotkach + coraz mniej ludzi odwiedza tą restauracje.  
Do Austin dojechaliśmy dość późno bo ok 16 (wyjechaliśmy o 10, normalnie jedzie się tam 3 godziny), zameldowaliśmy się w hotelu i uberem pojechaliśmy do "Blue Cat Café". Jest to kawiarnia z kotami i wegańskim jedzeniem. Koty które chodzą po kawiarni, są kotami do adoptowania. Za wejście płaci się 5$, a dla przykładu mój wegański wrap kosztował 9$. Dosyć drogo, ale jakaś część dochodów idzie na utrzymanie kotów. 



W kawiarni poznałam 2 ultra miłe dziewczyny, jedna była z Luizjany, druga z teksasu. Kocham Amerykę za to, że możesz porozmawiać z zupełnie obca Ci osoba przez 40 minut i nie będzie to dziwne. Dużo pytały o Polskę i dużo też o niej wiedziały, naprawdę była to najmilsza rzecz jaka mnie dziś spotkała. Byliśmy w tej kawiarni ponad 1,5 godziny, głownie dlatego, że padało i średnio mieliśmy jak się stamtąd wydostać. Zamówiliśmy ubera (znowu) i pojechaliśmy do jakiegoś sklepu z zabawkami w centrum. Większość ulic była zamknięta (z powodu parady równości) dlatego mieliśmy problem z przetransportowaniem się, Amerykanie nie przejdą 2 przecznic piechotą. Ten sklep był taki 2/10, było tam wiele niepotrzebnych rzeczy, ale i tak to całkiem fajne doświadczenie. 

kosztował 40$, więc pewnie działa

fun fact: szukałam tego plecaka przez 3 lata i gdyby nie kosztował 100$ to bym go kupiła xd
czy ktoś tu oglądał iCarly???



Austin słynie z największej na świecie kolonii (jakiegoś specyficznego gatunku) nietoperzy. Codziennie tysiące z nich po zachodzie słońca wylatuje spod głównego mostu w mieście. Po wyjściu ze sklepu poszliśmy je zobaczyć. Nie mam za bardzo ich zdjęć, bo o ile nie macie lustrzanki to ciężko uchwycić je w obiektywie. 

te czarne kropki to nietoperze
Trwało to jakieś pół godziny, następnie wróciliśmy do hotelu i poszliśmy na basen. 

nasz hotel
W niedziele wstaliśmy koło 8 rano i poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu opuściliśmy nasz hotel i udaliśmy się do zoo, które ma wyglądać jak safari. Polega to na tym, że przy wjeździe do parku dostajecie jedzenie dla zwierząt, a następnie wyznaczonymi drogami jeździcie i możecie je karmić.


najsłodsza sarna jaką kiedykolwiek spotkałam (i jedyna)
Zwierzęta są bardzo milutkie i same podchodzą do waszych okien. Oczywiście niektórzy ludzie w tym parku to idioci i np. rzucają w zwierzęta jedzeniem które dostali. Trochę szkoda mi tych zwierząt, chociaż mają dobre warunki i ten rezerwat jest naprawdę duży, to wiadomo, że nie jest to ich naturalne środowisko. "Zwiedzanie" parku zajęło nam jakieś 3 godziny, następnie pojechaliśmy do San Antonio do brata Host Taty na pool party. Ich dom to najpiękniejszy dom jaki w życiu widziałam i nie chodzi tu o to, że były w nim wielkie telewizory, sufity i ogólnie był super fancy bo nie był. Był to stary dom (stary jak na Amerykę) z mnóstwem wspomnień i rzeczami przywiezionymi z podróży. Mieli tam mnóstwo pięknych, oryginalnych rzeczy, wszędzie na ścianach były prace artystów, nawet włączniki do światła były ozdobione obrazami. Nie wstawię tu zdjęcia, bo jednak chyba trochę nie wypada, ale w tym domu uświadomiłam sobie, że miło by było zamieszkać sobie gdzieś w teksasie, mieć taki dom i basen w ogrodzie. I wiecie to jest super w wymianie, że możecie zobaczyć takie miejsca. Muzea są super i moglibyście je zwiedzić po prostu przyjeżdżając do Houston (czy innego miasta), ale będąc turystom nigdy nie poznacie Ameryki od wewnątrz, nie pójdziecie sobie na niedzielne pool party w domu w San Antonio. Teksas i Alaska to jedyne stany do których nie chciałam trafić, a teraz jestem w miłości z Teksasem, jest to naprawdę klimatyczne miejsce i dobrze się tutaj czuję. 


instagram: donau_

08:51

Szkoła & Muzeum

Szkoła & Muzeum
Drugi dzień:
Drugiego dnia nie działo się absolutnie nic. Host mama była chora dlatego większość dnia przespała, my z Aylą cały dzień oglądałyśmy telewizje. Ayla przez 7 godzin grała w minecrafta (xd), a ja walczyłam z jet lagiem. W końcu usnęłam na kanapie i prawie przegapiłam kolacje. Wieczorem oglądaliśmy "mam talent" i ok. 21 poszłam spać.

Trzeci dzień:
Trzeciego dnia Host Tata miał wolne w pracy więc mogliśmy pojechać do muzeum. Jednak zanim to zrobiliśmy udaliśmy się do szkoły i mnie do niej zapisaliśmy. Trwało to straaaaasznie długo, najpierw sprawdzali jakieś dokumenty, później ustalało się autobusy do szkoły (ja nie będę nimi jeździć), następnie szło się do "clinic" gdzie sprawdzali czy macie wszystkie szczepionki. Z moimi szczepionkami był jakiś problem, nie umieli ich odczytać, więc trwało to jeszcze dłużej niż powinno. Następnie jakaś pani (podejrzewam, że szkolna pielęgniarka) mnie zważyła i przeprowadziła badanie wzroku i słuchu. Niestety ja dosyć słabo widzę (nosze okulary tylko do czytania albo gdy bardzo bolą mnie oczy). Okularów przy sobie nie miałam więc kazała mi przyjść do niej w pierwszym tygodniu szkoły, żeby ponownie przeprowadzić badanie. Ta pani była bardzo miła i cały czas mówiła do mnie "sweetheart". 
Później czekaliśmy na spotkanie z panią doradzającą przedmioty. 

lista przedmiotów w mojej szkole

Nie powiem Wam jeszcze jakie przedmioty wybrałam, ponieważ nie jestem na 100% pewna czy na pewno dadzą mi te o które prosiłam. Pani była bardzo pomocna i umieściła mnie w 11 klasie (patrzyła na przedmioty które miałam w Polsce i na tej podstawie liczyła mi tzw. "kredyty"). To też nie jest do końca pewne, może się okazać, że będę jednak w 10 klasie, ale bądźmy dobrej myśli. Ogólnie dowiedziałam się, że w tej szkole jest 4 tysiące uczniów (a nie 1,500 jak myślałam XD) i szkoła jest baaaardzo ogromna. 


Swój plan lekcji dostanę pierwszego dnia w szkole, podobnie jak listę rzeczy które powinnam kupić. 13 sierpnia mam orientation, na którym będą oprowadzać po szkole i będzie można porozmawiać z nauczycielami. 
Po załatwieniu spraw w szkole pojechaliśmy na jedzenie. Jedliśmy wegańskie kanapki w wietnamskiej restauracji, czy to nie jest szalone? 

jedyne zdjęcie jakie zrobiłam

Później pojechaliśmy prosto do Natural Science Museum!! Muzea Historii Naturalnej (wiem, że w tym wypadku to science museum ale to to samo) to najlepsze muzea na świecie!! Kocham te muzea i chciałabym w nich zamieszkać, a przynajmniej przychodzić tam codziennie i rysować dinozaury. Zdziwiłam się, że do tego muzeum trzeba było kupić bilety, ponieważ w Europie są one darmowe. Zwiedzenie zaczęliśmy od części z dinozaurami. 



Nie mam dobrego zdjęcia dinozaurów, ponieważ było tam bardzo dziwne światło, ale w życiu nie widziałam tylu dinozaurów na raz. Jest ich o wiele więcej niż w muzeum w Londynie. Ayla przez miesiąc chodziła do tego muzeum na zajęcia więc była naszym przewodnikiem. Naprawdę ją podziwiam bo ma 8 lat a wiedziała dosłownie wszystko o starożytnym Egipcie. Fun fact; możecie pracować w tym muzeum od 15 roku życia, aż żałuje, że tu nie mieszkam bo chętnie bym się tam zatrudniła. 
Przejście całego muzeum zajęło nam 4 godziny. Mi osobiście najbardziej podobała się część z motylami. 


Składała się ona z pokoju w którym można dowiedzieć się było wiele o motylach/owadach oraz z ogrodu botanicznego. Ogród botaniczny był bardzo piękny, miał 4 piętra i było w nim bardzo ciepło. Motyle latały wokół Was, a niektóre nawet na Was siadały. 


Po wyjściu z ogrodu kupić można było rożne "przekąski" zrobione z owadów. 

ktoś się skusi na larwy?

Jako pamiątkę kupiłam sobie naszywkę, którą powieszę na ścianie w moim pokoju w Polsce. Tak naprawdę to kupiła mi ją Host Mama, bo z niewyjaśnionych przyczyn moja karta debetowa odmówiła posłuszeństwa. Kosztowała 3$.
Wyszliśmy z muzeum zaraz przed jego zamknięciem i poszliśmy na krótki spacer do parku należącego do tego muzeum. 


Było tam wiele roślin i miejsc do ich uprawy. Z tego co mi wiadomo można tam sadzić swoje rośliny, ale nie jestem do końca pewna jak to działa. 

W drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się w restauracji "Local Foods" i zjedliśmy wegańską kolacje. Ja i Ayla zjadłyśmy avocado toast. Ta restauracja była strasznie ładna, ale głupio było wyciągać mi telefon przy jedzeniu więc to jest jedyne zdjęcie jakie tam zrobiłam: 


Gdy dojechaliśmy do domu, oglądaliśmy "skin wars" na netflixie, jest to show (konkurs?) polegający na malowaniu na ludzkich ciałach. Później poszłam spać (na szczęście już bez jet lagu). 



instagram: @donau_ 

07:51

Pierwszy dzień

Pierwszy dzień
Dzień Przyjazdu 
W poprzednim poście zapomniałam napisać o prezentach. Dałam im je gdy się rozpakowałam i trochę ogarnęłam życie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, a Ayla powiedziała, że ten prezent to jej "dreams come true". Najbardziej ucieszyła się z wegańskich krówek, zjadła już chyba wszystkie ze swojej paczki XD Sary nie było w domu kiedy dawałam prezenty, przyjechała dopiero następnego dnia. Jej najbardziej podobał się rysunek. 

Pierwszy dzień
Pierwszego dnia wstałam o 7 rano, zadzwoniłam do rodziców (w Polsce była już 14) i pościeliłam łóżko. Problemem był dla mnie fakt, że wszyscy inni w domu wstali o 10.30 XD (poza Carlem bo on chodzi do pracy o 5.30) Tak więc nie bardzo wiedziałam co powinnam zrobić i nie wiedziałam czy mogę zejść na dół i coś zjeść. Poszłam na dół i czekałam aż ktoś zejdzie, w między czasie obejrzałam kawałek serialu, a później przyszła host mama i porządkowałyśmy moje dokumenty. Zarejestrowała mnie do szkoły (online) i próbowała umówić się na wizytę tam, ale nikt nie odbierał. Jakaś inna pani ze szkoły z którą rozmawiała powiedziała, że będę w 10 klasie. Jestem trochę zła, no bo ehh chciałabym być w tej 11. Zjedliśmy lunch; naczoso-podobne-coś z masłem orzechowym i galaretką. Bardzo amerykańskie połączenie. Ok. 13 pojechaliśmy do pierwszego sklepu spożywczego. 


Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym sklepie, Stel powiedziała, że to taki mały lokalny sklepik. No cóż, nie był on mały, lokalny może bardziej XD 







Pozdrawiam wszystkich fanów "stranger things", aż poczułam się jak w upside down. 

Ja w tym sklepie kupiłam tylko szampon, odżywkę, płyn do kąpieli, szczoteczkę do zębów (moja elektryczna z polski ma inne napięcie i nie mogę podłączyć jej do ładowania), oreo o smaku tortu urodzinowego (nie lubię ani oreo, ani tortu urodzinowego, ale chciałam spróbować). Host mama zapłaciła za moje zakupy i uważam to za bardzo miły gest z jej strony. 


Co mnie zdziwiło w tym sklepie to fakt, że przy kasach stoją ludzie, którzy pakują wam zakupy. Chyba w Polsce też się z tym kiedyś spotkałam, ale i tak jest to dla mnie śmieszne. 
Wróciliśmy do domu, chwile posiedzieliśmy i pojechaliśmy do Whole Foods, byłam w tym sklepie gdy byłam w Anglii, ale tu wygląda to zupełnie inaczej.




Ten sklep jest trochę droższy, ale produkty są lepszej jakości. Wszystko jest bardziej zdrowsze i ekologiczne, jest wiele wegańskich/wegetariańskich opcji. 

Z ciekawostek: zapytałam Stel, co się dzieje z tymi wszystkimi produktami jeśli tracą datę ważności, produktów jest naprawdę mnóstwo i wątpię żeby wszystkie były wykupowane. Powiedziała mi, że wiele sklepów je po prostu wyrzuca, niektóre oddają dla potrzebujących, albo często wystawiają te produkty na oddzielne półki i obniżają ich ceny. Bardzo podoba mi się podejście mojej host rodziny do marnowania rzeczy, nie biorą plastikowej torebki kiedy kupują owoce, przychodzą ze swoimi torbami, mają metalowe słomki w domu i ogólnie starają się jak najmniej marnować. Stel zapytała się mnie czy w Polsce nie mamy już plastikowych torebek. Byłam trochę zdziwiona, bo przecież Polska to jeden z krajów w którym zużywa się najwięcej plastikowych torebek rocznie (oczywiście mogła tego nie wiedzieć, ja też do niedawna nie byłam tego świadoma). Powiedziała, że słyszała, że w większości europejskich krajów się ich już nie używa. W każdym razie ciesze się, że mają takie podejście i sama dążę do zużywania jak najmniej plastiku. 

Później wróciliśmy do domu, Ayla grała w minecrafta, ja poszłam oglądać telewizje (tak naprawdę to leciało 90% reklam), a Stel z Sarą robiły kolacje. Na kolacje jedliśmy wegańskie(!!) hamburgery. Były bardzo pyszne i to wegańskie "mięso" nie smakowało jak mięso, więc to duży plus (ja po prostu nienawidzę struktury mięsa). Możecie sobie pomyśleć, że odżywiamy się nie zdrowo, ale wydaje mi się, że i tak jest całkiem okej. W Hamburgerze było dużo warzyw, ten "kotlet" był zrobiony z warzyw, jedyne co to bułka nie była chyba zdrowa a tak to spoko + wszystko było wegańskie. Po kolacji trochę rozmawialiśmy (ja i mój wery good inglisz próbował wytłumaczyć co to jest mizeria). Poszłam do pokoju po czym obudziłam się o 4 w nocy. Nie wiem kiedy zasnęłam ale jestem na siebie bardzo zła bo zasnęłam w ubraniach i czuję się bardzo gross. Aktualnie jest 4:47 i pisze tego posta, myśląc o tym jak wczoraj cieszyłam się, że nie mam jest lagu XD 



Mam nadzieję, że taka formuła postów Wam odpowiada i dobrze się to czyta.

instagram: @donau_
Copyright © 2016 Houston, mamy problem , Blogger