Z góry przepraszam, że ten post jest tak opóźniony, ale pisałam go na przestrzeni kilku dni.
Drugi dzień w szkole (16.08)
Drugiego dnia się już tak nie bałam, bo wiedziałam, że gorzej już być nie może. Lekcje zaczynają mi się o 7.20, więc żeby zdążyć muszę wstać o 5.30. W szkole jestem ok. 6.45. Przed lekcjami nie można chodzić po szkole, trzeba siedzieć w jednej z dwóch stołówek, albo w bibliotece. Ja czekam w stołówce dla sophomeres, bo stad mam najbliżej na moją pierwsza lekcje. Dzień zaczęłam od lekcji AP Biology (na której prawie się popłakałam). Rozumiałam wszystko co pan opowiadał i jak zadawał pytania to znałam odpowiedź ale nie umiałam ułożyć tego w głowie po angielsku. Na szczęście w Ameryce jest system, w którym nigdy nie wskażą Was do odpowiedzi. Zawsze zadają pytanie i jeśli ktoś się zgłosi to udzielają mu głosu. Pan włączył nam film i okazało się, że trzeba było z niego robić notatki, a ja nie miałam o Tym pojęcia. Zorientowałam się dopiero kiedy poprosił o oddanie kartek. Ja zrobiłam notatki w których tłumaczyłam sobie słowa na polski XD podpisałam się jako Martyna (Exchange Student), żeby wiedział, że nie jestem stąd. Siedział koło mnie jakiś chłopak, zrobił mi zdjęcie swoich notatek, żebym mogła sobie je przepisać i to było miłe, Amerykanie są mili (czasem często). Następna lekcje miałam na drugim końcu szkoły, więc dosłownie biegłam, żeby zdążyć. Była to Art Photography, która jest najgorszą z moich wszystkich lekcji. Zapisałam się na tą lekcje głownie ze względu, na to, że chciałam nauczyć się wywoływać zdjęcia z analoga i myślałam, że na tym się będzie ta lekcja opierać. Na stronie napisane było, że używać będziemy aparatu analogowego 35mm, a okazało się, że w praktyce "używamy" zwykłych lustrzanek. Mnie zupełnie nie interesuję fotografia cyfrowa, więc chcę zmienić tę klasę. Następna klasa to English 3 na którym robiliśmy zapoznanie z regulaminem i takie tam głupoty. Już
pierwszego dnia dostaliśmy pracę domową, do napisania mieliśmy esej na 2 strony. Temat miał odnosić się do tego jak znaleźliśmy się w miejscu w którym jesteśmy, gdzie się urodziliśmy i ogólnie jak wyglądało nasze życie na przestrzeni lat. Ja i mój angielski łamany przez polski na pewno sobie świetnie poradziliśmy. Po angielskim, przyszła pora na matematykę i szczerze mówiąc była to lekcja na której najwięcej rozumiałam, głownie przez to, że nie musiałam używać tam angielskiego XD Moja nauczycielka od matematyki jest z Azji (nie wiem z którego kraju dokładnie, obstawiam Chiny) więc czasem w ogóle nie mam pojęcia w jakim języku do mnie mówi. Na matematyce siedzę z Pamelą która jest miła, ale nawet nie mamy jak porozmawiać bo ona po tej lekcji chodzi do domu, a ja biegnę na historie USA. Tak się złożyło, że każdą lekcje mam w innym budynku, teraz już mniej więcej wiem gdzie są moje klasy, więc nie muszę pytać o pomoc na każdym korytarzu. US history jest bardzo proste, większość z materiału który omawiamy przerabiałam już w Polsce. Jedyny problem dla mnie stanowią uczniowie, wszyscy mówią po hiszpańsku, a nie po angielsku. No ok, poza 3 osobami które mówią po chińsku (co wcale nie ułatwia mi sprawy). Nauczycielka też umie mówić po hiszpańsku dlatego pozwala im pisać odpowiedzi na testach właśnie w tym języku. Co śmieszniejsze czasem zadają jej pytanie po hiszpańsku, ka ona odpowiada po angielsku. Trochę to niesprawiedliwe, ale i tak bardzo lubię tą lekcje. Po tej lekcji mam lunch, którego obawiałam się
najbardziej. Nie miałam pojęcia gdzie usiąść, a że przyszłam do stołówki dosyć szybko to wszystkie stoliki były wolne. Usiadłam od brzegu w jednej z ławek po czym dosiadły się do mnie jakieś osoby. Oni znali się już wcześniej, więc ze mną nie rozmawiali (ani ja z nimi bo byłam przerażona). Po 20 minutach jeden chłopak powiedział, że chyba jestem bardzo cicha skoro nic nie mówię i trochę pogadaliśmy. Od tamtej pory go nie widziałam, więc chyba się nie zaprzyjaźnimy XD. Lunch dobiegł końca i poszłam na lekcje Art, na której pisaliśmy kursywą i robiliśmy z tego wstążki. Nie mam pojęcia jak mam to wytłumaczyć, niestety nie mam żadnego zdjęcia bo na lekcjach nie można używać telefonu. Na plastyce można używać telefonu, ale tylko gdy skończy się pracować. Tamtego dnia byłam bardzo zawiedziona, myślałam o zmienieniu tej klasy na Art AP (wyższy poziom), ale po 3 dniach robimy ambitniejsze rzeczy. Pani od plastyki jest ultra miła, przytula każdego kto wchodzi do klasy, widać, że interesuje ją sztuka i ma zdolności (w przeciwieństwie do nauczycieli uczących mnie plastyki w Polsce). Ostatnia lekcja to forensic, na tej lekcji zajmowaliśmy się rzeczami organizacyjnymi, ale już w następnym tygodniu mamy pierwsze laboratorium.
W ciągu mojego drugiego (tak naprawdę pierwszego z lekcjami) dnia poznałam Rose, która pochodzi z Meksyku ale od kilku lat mieszka w stanach. Jej angielski jest bardzo słaby, więc nawet nie staram się mówić poprawnie gramatycznie bo wiem, że jej to i tak różnicy nie robi. Czasem zaczyna mówić do mnie po hiszpańsku, co bardzo mnie śmieszy bo to tak jakbym ja mówiła do niej po polsku. Mamy razem Art Photography i English 3. Na matematyce poznałam wcześniej wspomnianą Pamele, a 3 dnia na US history chłopca z Izraela. Chłopiec z Izraela okazał się być później chłopcem z Iranu ale ciiii. Nie będę opisywać 3 dnia szkoły, bo działo się praktycznie to samo, ale powiem tylko, że na US history pracowaliśmy w trzyosobowych grupach. Właśnie tam pracowałam w grupie z chłopakiem z Iranu i jeszcze z innym, ale nie mam pojęcia jak ma na imię, ani skąd jest. Mieliśmy dopasowywać wydarzenia historyczne do er w których miały one miejsce. Poszło nam całkiem dobrze i dostaliśmy 100% za naszą prace. Na lekcji trochę gadałam z Siną (bo tak ma na imię) i jakoś pojawił się temat tego, że jestem z Polski, więc rozmawialiśmy o różnicach kulturowych itp. Zjedliśmy razem lunch (ja nic nie jem, bo nigdy nie mam miejsca w plecaku na jedzenie XD) i poszliśmy do klas. Ogólnie to jest miły, ale często nie rozumiem co do mnie mówi, głownie dlatego, że podczas lunchu jest okropnie głośno. Mam wrażenie, że jeśli nie poznam nikogo innego w tym tygodniu, to do końca roku zostanę bez znajomych.
Rzeczy których nie zawarłam w opisie dnia, a o których chciałam napisać:
Jedną z wielu rzeczy które zdziwiły mnie w szkole, jest fakt, że mają tu aplikacje która wysyła Wam powiadomienia o rzeczach które musicie to zrobić na następny dzień. Nie każdy nauczyciel z tego korzysta, ale np. pani od matematyki, wysyła powiadomienia o pracach domowych itp. Tutaj nauczyciele są o wiele bardziej przygotowani do lekcji, niż nauczyciele w Polsce. Na każdej lekcji dostajecie wydrukowane notatki od nauczycieli oraz kartki z pracami domowymi. Niektórzy nauczyciele na każdą lekcje przygotowaną mają prezentacje z danym tematem, a w każdej sali na biurku nauczyciela jest kamera z której obraz wyświetla się na tablicy multimedialnej. Służy to temu, że nauczyciel może pokazać Wam jak coś wykonać, bez chodzenia do tablicy. Jedyne co nie podoba mi się w tym systemie to to, że wszystko drukują na kolorowych kartkach, które strasznie zanieczyszczają środowisko (a co dopiero kiedy szkoła zużywa ich przynajmniej 4 tysiące dziennie). Z jednej stronie niby fajnie, bo każdy kolor to inne zadanie, ale no mi by wystarczyły białe kartki. Na lekcjach nie bardzo możecie używać telefonu, są momenty i przedmioty w których można, ale zawsze wtedy nauczyciel Was o tym informuje. Jeśli nauczyciel pozwala Wam słuchać muzyki, możecie używać tylko jednej słuchawki tak by słyszeć jego polecenia (obowiązuje to również na korytarzach). Na lekcjach są uczniowie którzy przynoszą przepustki do 'doradców', z klasy możecie wyjść tylko z przepustką. Jeśli chcecie wyjść do łazienki, musicie wziąć ze sobą jakiś przedmiot np. u pana od biologii są to pompony w kolorach szkoły, u pani od matematyki deska do pływania, tak żeby na korytarzach wiedzieli, gdzie idziecie. Są też nauczyciele którzy nie wypuszczą Was ani do łazienki, ani do swojego doradcy. Przed wejściem (przed lekcją) do każdej klasy stoi nauczyciel, osobiście Was wita i pyta o Wasze samopoczucie. Codziennie na pierwszej lekcji odmawiamy przysięgę do flagi USA i co nietypowe- do flagi Teksasu. Są też wtedy ogłoszenia, podsumowane słowami "It will be a great day or not, the choice is always yours", ogłoszenia są również na ostatniej lekcji.
stołówka w której czekam codziennie rano |
US History |
rysowaliśmy połamane manekiny na plastyce |
nie będę komentować tego jak mi to wyszło, może jak skończę to będzie lepiej |
główna stołówka w której "jem" lunch, na suficie wiszą flagi różnych państw, Polski niestety nie ma |
klasa od AP Biology (wiem, że wiele widać, ale na tej lekcji nie można używać telefonów, więc zdjęcie zrobiłam nielegalnie) |
Tutaj nauczyciele sa faktycznie bardzo przygotowani. Od razu z dzwonkiem rozdaja nam kartki, pokazuja prezentacje albo opowiadaja cos na dany temat. Nawet nie mamy podrecznikow, bo nie sa nam potrzebne. Tymczasem w Polsce przychodzisz na lekcje i nauczyciel sie pyta, jaki teraz mamy temat XD
OdpowiedzUsuńalbo przychodzisz na lekcje, a nauczyciel przychodzi po 20 minutach bo nie usłyszał dzwonka na lekcje XD albo mówi Ci, że jest w złym humorze, więc mamy wolną lekcje 🤦🏻♀️
UsuńU mnie raz nauczycielka w ogole nie przyszla. Jak nasza wychowawczyni po nia poszla, to powiedziala, ze myslala, ze my nie przyjdziemy xD
UsuńRóżnica między szkołą w Polsce a w Stanach to przepaść. :( Z tego co piszesz to wydaje się, że tam nauczyciele mają tyle pasji i potrafią znaleźć wiele fajnych sposobów na naukę i na przeprowadzenie lekcji. A relacja między nauczycielem a uczniem jest taka fajna. Życzę powodzenia w szkole a z tymi znajomymi to na pewno będzie ok :)
OdpowiedzUsuńTaak, to prawda. Widać, że zależy im na tym by nauczyć się jak najwięcej i starają się znaleźć sposob na ułatwienie Ci nauki.
UsuńCo do znajomych to się nie martw bo w każdy dzień jest szansa kogoś poznać. Chociaż z tego co zauważyłam to ciężej jest poznać kogoś takiego do spotkania się na mieście czy pisania na fb bo każdy się z innymi ludźmi na tyle długo zna, że chyba nie potrzebują nikogo nowego, albo może to tylko u mnie. Co do nauczycieli to prawda, że mają pasję :D
OdpowiedzUsuńNo to prawda, mam kilka osób z którymi jestem na "hej", ale żeby gdzieś z nimi wyjść po szkole to nie bardzo. Zgadzam się z Tobą, też z tego co zauważyłam łatwiej zaprzyjaźnić się z osobami które mieszkają tu 2-3 lata, niż z osobami które się tu urodziły.
Usuń5:30, jak u mnie, ale ja zaczynam o 7:00. O, jak miło z stromy tego chłopaka, ja też sądzę, że Amerykanie w większości są bardzo mili :) U mnie też jest dużo Hiszpanów, ale nie ma tak, że często mówią po hiszpańsku, nawet na przerwach słyszałam angielski, łamany, to łamany, ale angielski. Zgadzam się z ty przygotowaniem do lekcji i tu właśnie widać, że w USA większość nauczycieli jest z powołania, a w PL, wręcz odwrotnie. Nie martw się na zapas, na pewno niedługo poznasz nowe osoby i będziesz smiała się z tego, że myślałaś inaczej ;)
OdpowiedzUsuńu mnie hiszpański jest wszędzie w tej szkole, w czwartek na angielskim robiliśmy projekt w 3 osoby i siedziałam z dwoma meksykankami, oczywiście rozmawiały ze sobą po hiszpańsku, więc nic nie rozumiałam XD Dużo ludzi pyta się mnie czy jestem z Meksyku, bo wymawiam moje imię jako "Martina", bo nie mam siły ich już poprawiac XD
UsuńOd mojej wymiany minęły już 3 lata, a ja wciąż pamiętam te ślubowania do flagi US i Texasu xd "I pledge allegiance to thee, Texas, one state under God, one and indivisible". Pamiętam jak to codziennie powtarzałam nie wiedząc co znaczy "thee" xd
OdpowiedzUsuńU nas mówią to przez głośniki, a ludzie a klasie tego nie powtarzają tylko trzymają rękę na sercu czy coś tam XD może wynika to z tego, że na biologii nauczyciel powiedział, że on nie będzie tego mówił, bo nie jest to zgodne z jego religią. Śmiesznie, że właściwie tylko a Teksasie, mówią ślubowanie też do flagi stanu, a nie tylko do flagi kraju.
Usuń